18.12.2009

Jeśli Dell nie zwróci dotacji podziękujmy politykom

Pamiętam jak w 2007 roku Dell otwierał z wielką pompą zakład w Łodzi. Pamiętam jak dużo energii media poświęciły na opisanie tej inwestycji. Pamiętam, że na otwarcie montowni komputerów przybył sam Michael Dell. Pamiętam też dotację polskiego rządu dla Della wysokości 200 mln zł. I pamiętam, jak Dell zapowiedział, że zamyka zakład w Irlandii, jednocześnie dementując plotki o wycofaniu się z naszego kraju. A teraz Dell sprzedał zakład Azjatom. Odda dotację? Wątpię.

Nigdy nie rozumiałem dlaczego rządy krajów Europy Środkowo-Wschodniej zabijają się o inwestorów zagranicznych i kupują ich dotacjami. Przecież jeśli ktoś decyduje się na otwarcie fabryki (lub innego podmiotu jak BPO) w Polsce lub w Czechach nie robi tego z miłosierdzia. Decyduje się na ten krok, ponieważ jesteśmy dla niego krajem taniej siły roboczej. Zamiast płacić robotnikom w krajach rozwiniętych 5 tys. dolarów pensji u nas zapłaci 1500 zł. Mniej zapłaci za budowę, mniej za energię, za wodę itd. To jest czysta kalkulacja ekonomiczna. Po co jeszcze dawać bogatej formie z Zachodu dotacje? To ma być wolny rynek?

O szczegółach finansowania fabryki Della można przeczytać na przykład w artykule na stronie firmy NVision. Streszczając sprawę: Dell dostał 200 mln zł, z czego większość w gotówce a jedną czwartą jak ulgę w podatkach. Poza tym wybudowaliśmy mu drogę do fabryki za 54 mln zł. Teraz Dell sprzedał zakład tajwańskiej firmie Foxconn. Wyczytałem w necie, że to duży producent OEM-owy, czyli produkujący sprzęt komputerowy dla różnych marek m.in. dla Apple. Ale strona internetowa Foxconn jest tak prymitywna, że nie budzi mojego zaufania. O tym jak Azjaci traktują pracowników nie warto wspominać - miska ryżu i ciesz się, że masz pracę.

Z artykułu w "Computerworld" dowiedziałem się, iż Dell zapewnia, że Foxconn będzie kontynuował produkcję i wszystko będzie w ogóle w porządku. Tak, tylko, że nowy inwestor nie podpisywał żadnej zobowiązującej umowy z rządem, nie musi zatrudniać tysięcy pracowników a zakład będzie mógł w każdej chwili zamknąć lub sprzedać np. producentowi krawatów ze Świętym Mikołajem. Moim daniem zostaliśmy przez Dell wyrokowani. Miało być pięknie a wyszło… jak zawsze.

Jaki był powód wycofania się z przez Dell z fabryki? Może kryzys, może spadek zamówień na komputery a może po prostu zmiana modelu biznesowego – bardziej opłaca się oddać produkcję w outsourcing? Nie wiem, nie rozumiem tego. Duże koncerny jak Dell teoretycznie mają strategie obliczone na lata. W praktyce okazuje się, że działają po partyzancku, wszystko się zmienia diametralnie w ciągu 2 lat.

Co ciekawe w USA firma ma obecnie kłopoty z realizacją zamówień. Można się o tym dowiedzieć np. z artykułu w CNET News. Komputery zamówione w listopadzie, aby podarować je najbliższym na Gwiazdkę będą dostarczone przez Dell dopiero po Nowym Roku. Nie wróży to dobrze Dellowi. Może powinni sprzedać firmę Chińczykom jak kiedyś IBM sprzedał swój dział komputerowy firmie Lenovo.

I ostatnia rzecz – niech nasi politycy przestaną wreszcie rozdawać nasze pieniądze zagranicznym firmom. Jeżeli już chcą dotować jakieś podmioty, niech będą to centra rozwoju, laboratoria. Bo nam brakuje polskiej myśli technologicznej. A składać laptopy mogą nawet małpy. Montownie sprzętu elektronicznego nie wnoszą niczego nowego do gospodarki a polscy pracownicy nie uczą się w nich niczego pożytecznego ani nie zarabiają godziwie.

Niestety nasi politycy bardziej troszczą się o PR niż o gospodoarkę czy rynek pracy. Łatwo jest rozdawać cudze pieniądze i w kampanii wyborczej chwalić się osiągnięciami. A teraz co? Kapiszon. Przypominam, że umowę z Dell'em podpisywał rząd J. Kaczyńskiego.

[Zdjęcie w tym artykule przedstawia fabrykę Dell'a w Austin, w Teksasie. Zdjęć polskiego zakładu nie stronach korporacji nie ma.]