19.12.2009

Za górami, za lasami, za wielką wodą mają Kindle

Wielu dziennikarzy i blogerów to specjaliści od e-readerów i e-booków. Znajdziecie bardzo dużo artykułów poświęconych e-czytelnictwu. Czytam je i zastanawiam się, po co ktoś zaprząta sobie, a co gorsza czytelnikom głowę informacjami na przykład o takim Kindle czy Nook.

Czy korzystasz szanowny Internauto z internetowej księgarni Barnes & Noble w USA? A czy kupiłeś kiedyś jakiś produkt w Amazon? Przyznam się, że ja nie i chyba nie znam nikogo, kto byłby klientem tych sklepów. Robię za to zakupy w naszych, swojskich sklepach internetowych oraz na Allegro. Chociaż rozumiem język angielski jakoś wolę ojczystą mową i produkty oferowane w naszym języku. A gdy kupuję elektronikę lubię gdy sprzęt ma polskie menu a przynajmniej instrukcję obsługi po naszemu. Oczywiście chcę też by produkt na który wydaję pieniądze miał zagwarantowany serwis w Polsce. Chcę móc w razie potrzeby zadzwonić do serwisu z reklamacją.

I mam wrażenie, że w tych preferencjach nie jestem odosobniony. A piszę to wszystko, gdyż zastanawiam się po co nasi publicyści tak dużo piszą o e-reader'ach oferowanych przez amerykańskie księgarnie. Przecież te księgarnie nie sprzedają polskich e-booków a ich elektroniczne, e-papierowe gadżety nawet nie obsługują polskich znaków.

Mamy od 10 grudnia możliwość korzystania z e-księgarni i e-readera marki eClicto. To dobrze. Bo zdaje się, że np. Czesi czy Niemcy nie mają swojego systemu dystrybucji e-booków. W większości krajów nie ma takich systemów. Dominują one w krajach anglosaskich.

Nasi publicyści często porównują czytnik eClicto z Kindle, Nookiem, czy z Sony Reader'em. eClicto wypada w tej rywalizacji słabo, bo to produkt niezbyt solidny, bo baterię ma słabą itd. Ale jaki jest sens porównywania produktu dostępnego w naszym kraju i przydatnego dla nas z produktami, których u nas nie ma i nic nie zapowiada, że mogą tu trafić?

Rozmawiałem z przedstawicielem firmy Kolporter (dostawca eClicto) i mam wrażenie, że są świadomi, iż pierwszy czytnik nie jest udany. Firma już myśli o jego ulepszonym następcy. No cóż, nie od razu Kraków zbudowano. Czekaliśmy wieki na czytnik to poczekamy jeszcze chwilę na produkt z prawdziwego zdażenia.

Zresztą w całym interesie e-bookowym nie o czytnik chodzi. Tak samo jak w telefonii komórkowej nie chodzi o słuchawki. Telefony ewoluują, zmieniamy je co chwilę, najważniejsze jest, że możemy rozmawiać i esemesować w każdej chwili z każdego miejsca. Nie jest ważne czy kawałek plastiku przy uchu ma logo Nokii, Samsunga czy Apple. Nie jest istotne czy nasz telefon ma 3 MB, czy 16 GB pamięci. To sprawa drugo-, lub trzeciorzędna.

Tak samo będzie z e-książkami. Nie ważne jakie e-readery są na rynku, grunt, że jest pierwsza, polska księgarnia e-booków a wydawcy będą oferowali nie tylko książki papierowe ale też e-booki w wygodnym do czytania formacie ePUB. Jest się z czego cieszyć, jest co opisywać ale nie ma co ekscytować się jakimś gadżetem z którego korzysta John Smith w kraju odległym o 8 godzi lotu samolotem. Jasne, że Kindle można sprowadzić do Polski, tylko, że to nie ma żadnego sensu.