20.01.2018

Fikcyjna obsługa klienta w Orange

Sobotnie popołudnie. Strony internetowe ładują się niemiłosiernie długo, jak w czasach połączeń wdzwanianych. Niedobrze - myślę sobie. Bo dzień wcześniej było ten sam problem i do tej pory internetowe krasnoludki nie odblokowały łącza, a LTE z prędkością 0,5 Mb/sek. to nie jest LTE i taka usługa nie powinna kosztować kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Wymyśliłem, że złożę w Orange reklamację. A co! Należy się. W końcu mamy V RP. I XXI wiek. Okazało się jednak, że operator zamknął firmę na weekend i ma w nosie petentów.


Wszedłem na stronę orange.pl i znalazłem informację (co nie było proste, bo tam niczego nie można łatwo znaleźć), że mogę złożyć reklamację na trzy różne sposoby:

a) korespondencyjnie (listem pocztowym),

b) telefonicznie (dzwoniąc np. na *100),

c) na czacie z konsultantem.

Przeprawę z listami odrzucam, bo to jakiś absurd. Mój wybór padł na kontakt telefoniczny. Dzwoniłem dwukrotnie. Za każdym razem automat pytał w jakiej sprawie dzwonię i kazał wybrać odpowiednią z listy. Na liście możliwych spraw nie było reklamacji, a połączenie z konsultantem okazało się niemożliwe, bo "wszyscy są zajęci". No i cześć.

Trudno, porozmawiam na czacie z konsultantem - pomyślałem. Ale niestety, czat się nie odbył bo jego pracownicy w weekendy mają wolne.

I tym sposobem namolny petent może jedynie przestrzec potencjalnych klientów aby nie popełniali mojego błędu i nie zawierali z Orange umów na jakiekolwiek usługi, a zwłaszcza telekomunikacyjne.


A taki mam download - 0,55 Mb: