7.09.2013

Chcesz zarobić na blogu? Zirytuj producenta żywności

Fot. Irmgard, Wikipedia
To miał być wpis o polskich blogach, o Internautach czytających te blogi oraz o krajowym e-marketingu. A wyszła porada, którą w skrócie można określić „jak znaleźć fuchę, zarobić kilka gorszy, a przy okazji stać się sławnym, aby pisali o Tobie w mainstream'owych portalach i czasopismach”.


Wielu z Was zapewne słyszało o blogerze Kominku, czyli Tomaszu Tomczyku, zwanym w pewnych kręgach „królem blogosfery”. W bodajże 2006 r. Kominkowi nie zasmakował budyń w proszku marki Dr Oetker, więc zakomunikował o tym światu na blogu, używają słów powszechnie uważanych za obelżywe i wulgarne. Wpis na blogu nieźle się wypozycjonował w Google, czyli był widoczny na pierwszej stronie wyszukiwania, po wpisaniu frazy „Dr Oetker”.

Afera budyniowa
Dystrybutor produktów marki Dr Oetker domagał się usunięcia niepochlebnego dla budyniu wpisu, czym ponoć skompromitował się w oczach polskich blogerów. Prawdę mówiąc nie wiem jak ta sprawa się skończyła. Pewnie mało spektakularnie i zabawnie. Piszę o niej, gdyż blogowy wpis o budyniu w proszku, napisany knajackim językiem, był w pewnym sensie przełomowy. Ten wpis pokazał kilka rzeczy: możliwość nabrużdżenia przez witrynę, jaką jest blog w wyszukiwarce internetowej, konflikt, jaki może wybuchnąć między Internautami, a przedsiębiorstwem, oraz konieczność opracowania strategii kryzysowej, na wypadek, jeśli jakiś mniej lub bardziej rozgarnięty autor bloga narobi obciachu (kłopotów). Opisana sprawa wpłynęła na późniejsze zachowania marketerów z kolejnych firm.

Jakieś trzy lata później (2009 r.) Kominek skrytykował, chociaż już w sposób bardziej stonowany, frytki z Burger Kinga. Generalnie zachwalał smak amerykańskiego fast foodu, lecz stwierdził, że BK „zepsuł frytki”. Po dłuższej korespondencji z rzecznikiem prasowym firmy AmRest (operator kilku barów, w tym Burger Kinga), nawiązała się współpraca między blogerem, a „psującą frytki” korporacją. W jej wyniku BK zasponsorował Kominkowi wyjazd na miesiąc do Stanów. Media specjalizujące się w marketingu internetowym twierdzą, że BK stracił na całej akcji 100 tys. zł – tyle kosztowała kampania reklamowa z udziałem Kominka. Bloger miał opisywać swój pobyt w USA na facebookowej stronie BK. Korporacja liczyła, że przysporzy jej tym nowych fanów. Tak się nie stało – fanów specjalnie nie przybyło. Przybyło za to użytkowników na blogu Kominka. Zrobiło się też głośno o samym blogerze.

Parówki i mielona wołowina
Niedawno zrobiło się głośno o innym blogerze, a właściwie o vlogerze, bo o autorze wideo bloga. Piotr Ogiński kręci filmiki kulinarne i zamieszcza je na blogu kocham-gotowac.pl Pewnego razu Ogiński kupił w sklepie gotowego tatara wyprodukowanego przez rzeźnicze przedsiębiorstwo Sokołów, po czym porównał go z tatarem stworzonym przez siebie. Na filmiku vloger przekonywał, że tatar ze sklepu jest nafaszerowany chemią. Nie wiem czemu uparł się dokuczać akurat marce Sokołów, ale na innym filmiku skrytykował również jej parówki. Firma Sokołów wkurzyła się na blogera i postanowiła zawalczyć o swoje dobre imię przed sądem, żądając od blogera wpłaty 150 tys. zł na konto fundacji Anny Dymnej. Ogiński przestraszył się pozwu, więc przeprosił producenta mięsa, a ten wycofał swoje roszczenia. Miesięcznik „Press” ustalił, że po zawarciu ugody Sokołów zamierza teraz nawiązać współpracę z blogerem.

Nie znam szczegółów tej współpracy. Nie sądzę, aby producent mięsa wysłał blogera na miesiąc do Teksasu i dał mu spore honorarium, ale sam fakt, że sprawa zakończyła się ugodą i deklaracją współpracy, świadczy, że krytykowanie produktów spożywczych w mediach społecznościowych czasami się opłaca. A w najgorszym wypadku kończy się samym strachem przed przegranym procesem i przeprosinami w stylu „sorry, chyba tym razem przegiąłem”.

Czekając na kolejne "dzieła"
Jeśli opisane przypadki zachęciły Was do obsmarowania produktów spożywczych, podpowiadam na kogo można w mniej lub bardziej inteligentny sposób wylać pomyje na blogu: woda mineralna, która nie różni się od kranówy; zupki chińskie w torebkach, których smak nie przypomina prawdziwej zupy; piwo, które w spisie składników nie ma chmielu, cola bez cukru, której nie da się pić.